Komentarze: 0
Dugar obrzucił wzrokiem doki. Miejsce to wzbudzało w nim jedynie
najgorsze emocje... To tutaj spędził młodość, jak mu się zdawało,
szczęśliwą, będąc członkiem Tarczy w Gildii... To tutaj przystąpił do
Cieni, gdy Młodzi nie mieli mu już nic do zaoferowania. I to tutaj
pozostawił swe serce...
Został... został oskarżony. Oskarżony o
kontakty z tym plugawcem, Ignatiusem, który rozciął Cienie na pół.
Nazwano go „Oprawcą”... Tylko dlatego, że zdecydował się bronić swoich
dawnych... przyjaciół? Partnerów? Za kogokolwiek go mieli...
A jednak z rozciętego cienia powstaje półmrok, a w półmroku łatwo się
schować. I tak Dugar, zamiast uciekać z miasta, schował się. Zawsze był
zdolnym zabójcą. A zdolny zabójca wie jak się ukryć, by nawet
najprzenikliwszy wzrok nie dał rady go dojrzeć.
A jednak coś się stało. Nadzieja, którą utracił, wróciła w jego serce.
Saablik... młody chłopak, który zdołał pokonać samego plugawca... No,
może nie pokonać, ale na pewno przechytrzyć. I jeszcze ten paladyn...
Tak, to dawało jakieś nadzieje...
Jasnym stało się, że teraz Licze już nie popuści. Zgromadził wokół
siebie całą armię... Armię, która gotowa była zabijać na jego
polecenie. Kharanos zaś od dawna przesiąknięte było zepsuciem, więc
przedostanie się do niego nie było problemem. Jedynym, co
powstrzymywało Ignatiusa, była obecność w mieście Denila. Inkwizytor
posiadał potężne wpływy. Dlatego też Kharanos pozostawało w pokoju i
błogiej nieświadomości wiszącego nad nim niebezpieczeństwa.
W takich czasach najważniejsza jest wiedza. Każdy, kto posiada wiedzę,
posiada jakby przepustkę do życia. A Dugar wiedział. Ze swego ukrycia
obserwował całe miasto, gotów wkroczyć w odpowiedniej chwili... Chwili,
która właśnie nadeszła.
Denil wiedział o nim. Zwrócił się do niego o pomoc. A może raczej
wymusił ją na nim... W każdym razie Dugar znajdował się teraz pod jego
protektoratem, a to dawało mu olbrzymie możliwości. Wciąż jednak
pozostawała sprawa pomocy... Paladyn był mądrym człowiekiem. Wiedział,
że musi działać jak najszybciej się da, inaczej Ignatius wkroczy do
miasta mimo jego obecności w nim. Dlatego też okoliczne gildie magów i
wojowników zostały zmobilizowane do postawy bojowej... Wszystkie prócz
Cieni.
I do tego właśnie Dugar został wybrany. Nie aby zacząć rozmowy z
gildią, lecz aby zanieść wiadomość. W czasach przed rozłamem cieszył
się dużym szacunkiem wśród Cieni, dlatego też miał wstęp do wielu
miejsc na terenie bazy w dokach. Wiedział też, komu podrzucić wiadomość
i gdzie ja zostawić, aby odniosła zamierzony skutek...
Ictos, zmęczony, zawlókł się do swojego pokoju. Od kiedy Oko
znalazło się w rękach gildii miał pełne ręce roboty. Już chciał rzucić
się na swoja pryczę, gdy dostrzegł na niej mały, złożony na czworo
pergamin. Rozłożył go pospiesznie i zaczął czytać. W miarę czytania
ręce mu cierpły i pobladł na twarzy.
Dugar, ten stary lis, zdołał wśliznąć się do bazy...
Już to, że znajdował w mieście było nie do pomyślenia, a tu...
Ictos wybiegł szybko z pokoju i popędził korytarzem...
Dugar uśmiechnął się pod nosem, chowając się w wieczornym mroku za
żurawiem w starym porcie i widząc, jak coraz to nowi zwiadowcy Cieni
wracają z miasta nie znalazłszy go. Najciemniej pod latarnią. Gdy
pierwsze patrole pospiesznie przeczesały stary port zaszył się tutaj, w
starej budce operatora żurawia, i czekał.
Normalnie nie ryzykował by aż tak bardzo, wróciłby do Denila, jednak
otrzymał wyraźne rozkazy pilnowania portu i oczekiwania na rezultaty
poselstwa... Podejrzewał, że paladyn chce się go tym samym po prostu
pozbyć, nie przejmował się tym jednak zbytnio... Jeżeli się nie mylił,
Ictos zrobi odpowiednią propagandę, i być może już wkrótce on, Dugar...
wróci do gildii?
Rozmyślania przerwał mu cichy trzask. Wyjrzał ostrożnie przez dziurę w
daszku budki i ujrzał szczupłą sylwetkę wspinającą się na żurawia. Był
to najprawdopodobniej ktoś z Gildii Młodych, gdy on do niej należał
często spędzał na żurawiu nawet całe noce.
Nikłe światło księżyca oświetliło na krótką chwilę twarz chłopca, a Dugarowi aż dech zaparło.
Od momentu, gdy Saablik zasłynął w podziemnym Kharanos jako... bohater?
Aż do momentu, gdy Denil zwerbował zabójcę do swojego wywiadu, minęło
wiele dni. Dni podczas których każdy, kto znał imię Ignatius, poznał
także twarz chłopca, który go pokonał. Saablik okazał wiele odwagi
wychodząc na światło dzienne, robił to zaś stosunkowo często, za każdym
razem ciągnąc za sobą szereg Cieni, o których zapewne sam nie wiedział.
Nie było jasne, co właściwie takiego zrobił, poza tym, że nie dopuścił
do przejęcia Oka przez Ignatiusa, jednak wieść o jego zwycięstwie
obiegła wszystkich przeciwników Licze w mieście, a nawet poza nim. Stał
się symbolem...
A teraz ten symbol znajdował się dokładnie nad Dugarem, gramoląc się na
żurawia, by w końcu usiąść na nim i zapatrzyć się w morze. Zabójca
ostrożnie przysunął się do bocznej ścianki, tak, by bez przemieszczania
się mieć oko na zwiadowców Cieni wchodzących do bazy, widzianych przez
małe, zakurzone okienko oraz na chłopca siedzącego na żurawiu, na
którego wgląd miał przez szparę między deskami w suficie.
Czas mijał. Coraz mniej zwiadowców schodziło się z miasta do bazy.
Chłopak po prostu siedział na żurawiu i patrzył w morze. Dugarowi nagle
zrobiło się wygodnie... a to oznaczało, że już niedługo zmorzy go sen.
A sen był teraz jego przeciwnikiem, z którym jednak nie mógł walczyć,
jako że każdy gwałtowny ruch miał szansę sprawić, że zauważy go
chłopak, nie mówiąc już o wyjściu z budki.
Jedynym sposobem walki ze snem była metoda, której nauczył go jego
dawny... przyjaciel? Chyba tak można go nazwać. Polegała ona na
maksymalnym skupieniu się na rzeczywistości. Słuchaniu, kalkulowaniu,
broń Boże rozmyślaniu. Wszystko, co musiał zrobić, to zachować jak
najwyższy poziom przytomności umysłu.
I tak nasłuchiwał. Odległego tupotu stóp. Szumu morza. Krzyku,
dochodzącego ze strony miasta. Cichego burczenia (dobiegającego prosto
z jego brzucha)... Wkrótce niemal wszystko ucichło, pozostał tylko
cichy, jakby urywany szum morza.
Nagle Dugar usłyszał coś na tyle niepokojącego, że niemal zerwał się na
równe nogi. Szum morza... to nie był szum wody, lecz ramion. Poznawał
dokładnie ten styl pływania. Był to styl, który opracowywali przez lata
zabójcy i złodzieje, i którego on sam nigdy się nie nauczył (gdyż nie
cierpiał wody). Dokładnie jednak rozpoznawał cichy szmer, jaki
wywoływały poruszające się pod wodą ramiona. Dziesiątki ramion, może i
więcej. To był... atak. Oddział dobrze wyszkolonych zabójców przypuścił
desant na stary port!
Nie trzeba było się długo zastanawiać, by domyślić się, kto to taki.
„Oprawcy”. A więc Ignatius zdecydował się zaatakować, i to o wiele
wcześniej, niż się spodziewano. Denil nie spodziewał się tego... A więc
nie przygotował obrony. Cienie również nie wyglądały na przygotowane,
tym bardziej Młodzi, przecież siedziba Tarczy znajdowała się daleko
stąd...
Przemyślność tego ataku, którą uświadomił sobie Dugar, poraziła go,
jednak nie na tyle, żeby nie uświadomił sobie innego ważnego szczegółu.
Szybko spojrzał w górę. Saablik dalej siedział na żurawiu. Nawet nie
zauważył zbliżającego się zagrożenia, nic jednak dziwnego, noc działała
po stronie „Oprawców”.
Milion myśli przeszło przez mózg zabójcy w jednej chwili. Jeżeli
napastnicy wyjdą z wody odpowiednio szybko, Saablik nawet nie zauważy,
jak umiera. Gorzej, jeżeli ktoś go rozpozna i zostanie porwany. Strach
pomyśleć, co zrobiłby mu Ignatius, gdyby dopadł go w swoje ręce...
Nie było wątpliwości, że atakujący wiedzą o położeniu bazy zarówno
Młodych, jak i Cieni. Problemem było, gdzie zdecydują się zaatakować?
Nawet tak stosunkowo niewielki oddział mógł narobić potężnych szkód,
ba, zniszczyć jedną z baz a przy odrobinie szczęścia - obie.
Te i wiele innych myśli przeszły Dugarowi przez głowę w ułamku sekundy,
pozostawiając jeszcze odrobinę czasu na plan działania. Z jego wyliczeń
wynikało, że napastnicy są jakąś minutę drogi od nabrzeża, plus jakąś
minutę trzeba doliczyć na wyjście z wody, co daje dwie minuty zapasu.
Jedyną wadą stylu pływackiego, jakiego używali atakujący, była
niemożność zobaczenia celu. Po prostu obierało się kierunek i płynęło,
licząc na odrobinę szczęścia i instynkt. Tak więc tamci jeszcze nie
widzieli Saablika, a tym bardziej jego.
Gdy dwie sekundy później Dugar wstał, niemal dotykając głową popękanego
sufitu pomieszczenia, wiedział już co ma robić. Stary żuraw opierał się
na długim słupie podporowym, który częściowo wchodził w ścianę budki,
sama zaś budka została „dobita” do niego już po ukończeniu budowy. Słup
był spróchniały i popękany, wchodząc na żuraw trzeba było uważać, by
nie złamać go ciężarem własnego ciała. Odpowiednio mocne uderzenie
mogło spowodować dosłowne rozsypanie się konstrukcji, co ruszyło by do
działania chłopca, i, przy odrobinie szczęścia narobiło by
odpowiedniego hałasu, by zaalarmować Cieni.
I tu przydały się nie umiejętności, a ekwipunek byłego członka gildii
złodziei. Przy pasku umocowany miał worek, a w nim proszek, którego
odrobina mogła bezszelestnie wysadzić zamek. Cały woreczek miał szanse
wysadzić słup, jednak Dugar nie zamierzał ryzykować i postanowił
wspomóc wybuch solidnym kopniakiem. Rozsypał zawartość woreczka wokół
słupa i wyjął z kieszeni pudełeczko z innym proszkiem, służącym do
rozpalania ognia. Wyjął szczyptę, schował pudełko i przygotował się do
szybkiej akcji, która miała się zakończyć niemniej szybką ewakuacją.
W jednej chwili całe nabrzeże, dotąd spokojne, zamieniło się w piekło.
Saablik podniósł się z ziemi dość mocno oszołomiony. W jednej
chwili siedział spokojnie na żurawiu, a w drugiej leżał już w jego
resztkach z mocnym bólem głowy, po tak silnym uderzeniu. Huk, który się
rozległ mógł obudzić zmarłego i jeszcze wzmógł ból głowy chłopaka.
Jednak nie to stanowiło powód jego strachu, lecz postać, której twarz
spowita była w cieniu, a która stała nad nim, zasłaniając księżyc, co
robiło upiorne wrażenie...
- Kim ty... – zaczął chłopiec, lecz nieznajomy urwał podnosząc go silną ręką na równe nogi.
- Wstawaj i milcz. Nie ma czasu na rozmowy. Jesteś w
niebezpieczeństwie. Niedługo zrobi się tu gorąco, więc lepiej się stąd
zwijajmy.
- Ale... – nie zdążył dopowiedzieć, gdyż nieznajomy pociągnął go za
rękę prawie wyrywając ją z barku i zmuszając do biegu za sobą, w
kierunku wyjścia z portu.
Kątem oka Saablik ujrzał jakieś dziwne, mroczne sylwetki wyłaniające
się z wody, i biegnących im na spotkanie Cieni. Zrozumiał co ma na
myśli jego „porywacz”, mówiąc, że w porcie zrobi się gorąco. Już prawie
byli u wyjścia z doków, już widzieli drogę prowadzącą do głównej ulicy,
obiegającej Kharanos dookoła, gdy przejście zastąpiło im dwóch
mężczyzn. Najwyraźniej atak odbywał się nie tylko z wody, ale także z
lądu.
Saablik został popchnięty w cień murku po prawej stronie drogi, a jego wybawca syknął:
- Nie wyłaź stamtąd.
Chłopak wiedział jak pozostać niewidocznym, była to nieodzowna część jego życia, więc tylko skulił się, obserwując sytuację.
Dopiero teraz miał okazję przekonać się, z jak silnym człowiekiem miał
do czynienia. Pierwszy z napastników, jakby sam, z własnej woli nadział
się na sztylet, który znikąd pojawił się w dłoni wybawiciela. Kolejny
przeciwnik szybko uskoczył dobywając miecza z pochwy przewieszonej na
plecach, najwyraźniej dopiero teraz zauważając z kim ma do czynienia.
Wybawiciel, gdyż tak tymczasowo ochrzcił go Saablik, wyjął zza paska
drugi sztylet i ruszył na siedzącego w kucki przeciwnika. Lewą ręką, a
raczej sztyletem w niej dzierżonym, zablokował cios, a prawą
wyprowadził atak. Napastnik uchylił się, przetoczył w lewo i podniósł
na równe nogi z zamiarem cięcia Wybawiciela w bok, jednak miecz
przeszył tylko powietrze, zaś ręka, która wykonała cios, została
ugodzona z siłą, która mogła odciąć ją, gdyby nie stalowe bransolety.
Wybawiciel, najwyraźniej zmęczony potyczką, podciął przeciwnika i
sprawnym ruchem wbił mu sztylet w gardło. W tym momencie Saablik nabrał
pewności, że to jeden z Cieni.
- Idziemy... – warknął Dugar i pociągnął Saablika za rękę, pozostawiając port i walkę za sobą...
Przez większą część nocy uciekali. Saablik znał niemal wszystkie
miejsca, w których byli, jednak ze zdziwieniem odkrył także kilka
nowych, które odnotował w pamięci jako przydatne kryjówki na
przyszłość... o ile jakaś go czekała.
W czasie wędrówki niewiele rozmawiali, zaledwie zdołali się
przedstawić, choć chłopak był pewien, że Dugar znał jego imię już
wcześniej.
W pewnym momencie Saablik stwierdził, ze ma dość. Gdy minęło
oszołomienie odnotował ze zgrozą, ze jego dom może już leżeć w gruzach,
a on, zamiast go bronić, biega po całym Kharanos z człowiekiem, którego
ledwo zna, i który najprawdopodobniej, a raczej na pewno zgubił się w
całej tej sytuacji. Wyrwał rękaw z trzymającej go dłoni i Dugar
zatrzymał się jakby zszokowany wyrwaniem z zamyślenia.
- Co do...
- Dość! Nie będę więcej za tobą biegał. Ty nawet nie wiesz co my robimy, prawda!?
- Oczywiście że... ehh, dobra mały, dość. Nie wiesz, kim jestem, prawda?
- Wiem... To znaczy. Jesteś jednym z Cieni prawda? I to tylko pogarsza
twój wizerunek! Powinieneś walczyć w dokach, a tymczasem...
- Nie jestem Cieniem. Jestem... sam nie wiem jak to nazwać. Cienie nazywają mnie „Oprawcą”, ale...
- Co!? – w oczach Saablika odmalowało się przerażenie. – Ty... Ignatius... – zaczął się cofać – Nie zbliżaj się do mnie!
- Spokojnie, ja... Nie jestem jednym z nich. Po prostu... A niech tam.
Nikt mi nie płaci za niańczenie cię. Chcesz? Idź! Ja za tobą płakał nie
będę. Ale założę się, że nie przetrwasz tej nocy, jeżeli przyuważy cię
któryś z nich. Chyba że – nagle Dugar rozpromienił się, najwyraźniej
wreszcie wymyśliwszy rozwiązanie. – Chyba że pójdziesz ze mną. No tak,
oczywiście. Możesz zostać tutaj, albo iść ze mną do Denila. Zakładam że
wiesz kim jest Denil. On cię ochroni...
Chłopiec zawahał się przez chwilę... ale tylko przez chwilę.
Komnata paladyna... robiła wrażenie. Kominek, wielkie łoże,
zdobione biurko i wielka szafa, były głównymi meblami, acz wyglądały
jak zaledwie dodatki. Sam Denil wyglądał dokładnie jak we śnie
chłopaka. Siedział za swym biurkiem, na potężnie wyglądającym krześle i
wyglądał na roztargnionego i bardzo podnieconego. Naprzeciwko niego, na
dwóch mniejszych krzesłach siedzieli Dugar, który był tutaj już
wielokrotnie, nawet przed przybyciem inkwizytora, oraz Saablik, który
wciąż rozglądał się na boki, nie mogąc uwierzyć w ogrom znajdujących
się tu pięknych przedmiotów.
- Więc – zaczął paladyn. – Może wyjaśnicie mi jakim cudem znaleźliście
się tutaj razem, i jaki jest wasz związek z zamieszkami w starym porcie?
- Ja... – zaczął chłopak, ale Dugar przerwał mu.
- Zamieszki!? Jakie zamieszki tam się kroi regularna wojna! Ignatius nie próżnuje!
- Ignatius... niestety w tej sprawie zdania są podzielone.
- Jak to? Własnoręcznie uszlachtowałem dwóch „Oprawców”...
- Ty to wiesz... ja to wiem. Ale wiesz też lepiej niż ja, jak podchodzą
do tego władze miasta... Tu wciąż ktoś walczy. A straż, która jest
tutaj chyba tylko po to, by pić i stwarzać pozory, boi się zejść do
doków... Dlatego niewiele wiemy o tym, co się tam dzieje...
- To szaleństwo! Wiadomo chociaż kto wygrywa..?
- Jak to? Już dawno po walce! Napastnicy się wycofali. Gdyby nie to, że
żuraw w starym porcie rozpadł się i narobił tyle hałasu, nie wiadomo
jak by się to skończyło, ale teraz to już tylko wspomnienie po walce...
Wiemy tylko, że Cienie wzmogły patrole. Nie wiadomo, ilu z nich
poległo, bo sami usuwali ciała, jednak nie zauważono zbyt wielkiego
poruszenia, czy żeby tabuny uzupełnień ściągały do doków, więc to
raczej zwycięska bitwa...
- Ahh... – Dugar rozpromienił się, co starał się bezskutecznie ukryć. –
Więc wygraliśmy, dzięki żurawiowi... No proszę, co za przypadek...
- Hmm za wcześnie chyba by mówić o wygranej... To była bitwa. A to, że,
hm, „nasi” ją wygrali nie znaczy, że wygrana jest już wojna.
- Nie rozumiem...
- No cóż, „Oprawcy” to nie jedyna broń, jaką dysponuje Licze. Cztery
wsie! Dokładnie tyle zostało splądrowane przez różnej maści...
wojowników, zdążających w stronę Kharanos, którzy nagle znikają gdzieś
w górach Kildon, nie trudno się domyślić, że właśnie tam znajduję się
baza Ignatiusa.
- Przepraszam! – prawie krzyknął Saablik, który czuł się pominięty w tej rozmowie. – Czy ktoś jeszcze pamięta o moim istnieniu!?
- Aaa, Saablik – paladyn się rozpromienił. – Kiedy ostatnio cię
widziałem, twój obraz był nieco rozmyty przez sen, ale widzę, że wiele
się nie zmieniłeś. To dobrze. Niewielu pozostaje po spotkaniu z Licze
takimi samymi ludźmi...
- Ale... Co się dzieje? To znaczy, co się teraz stanie? Czy przyjdą inni paladyni?
- No cóż... Muszę cię rozczarować. Nie, nie przyjdą. Białe Oko to...
mały zakon. Niestety coraz mniejszy. Każdy ma swoje zadanie. Moim celem
jest zgładzenie Licze. I wierz mi, prędzej czy później tak się stanie.
Teraz jednak to, na czym się musimy skupić, to przede wszystkim wojsko.
Nie mamy ludzi... Gildie zgodziły się bronić, jednak nic poza tym.
Jedynie Cienie pozostali w starym porcie dla obrony miasta...
- Nie zapominaj o Tarczy – powiedział chłodno Saablik. – Lekceważenie nas nie jest zbyt dobre w tych chorych czasach...
- Chorych czasach! Niebywałe, jak wasza mała gildia przygotowuje swoich
członków do życia. Gdy ja byłem młody „chora” mogła być najwyżej krowa,
dzisiaj zaś pozornie niewykształcone dziecko operuje terminologią
dorosłych...
- Może skończmy to jałowe gadanie i przejdźmy do sedna – zdenerwował się Dugar. – Co możemy zrobić? Skąd możemy liczyć na pomoc?
- Hmm, obawiam się że... znikąd. Musimy liczyć na własny spryt i
odwagę. Podsumujmy. Jedyna obrona miasta to organizacja... organizacje,
które za nic nie podporządkują się nikomu i niczemu... O jednej z nich
nawet nie mówi się oficjalnie. Jeżeli ataki się ponowią... A jestem
pewien, że tak... W końcu przełamią „nasz” nikły opór, a do tego nie
możemy dopuścić. Pozostaje nam liczyć na własny spryt...
- To znaczy? – Dugar był coraz bardziej zniecierpliwiony.
- Po pierwsze... Czego oni chcieli? Przecież nie przypuszcza się planowanego ataku bez celu, prawda?
- Chcieli mnie... – wychrypiał słabo Saablik.
- Ha! Skąd to przypuszczenie? Mój drogi chłopcze nie wyglądasz mi na
samochwałę, bądź człowieka nieskromnego, skąd więc ta nagła pewność
swojej ważności? Owszem, bardzo napsułeś krwi Ignatiusowi i jesteś
swego rodzaju symbolem, lecz... – nagle urwał zmieszany.
- O to chodzi, prawda? O symbol. On chce złamać nasze morale, bo
jesteśmy jedyną kłodą na jego drodze. Jak sam pan... Jak sam mówiłeś,
ma armię w zasięgu ręki. A straż nic nie robi. Gildie same z siebie nie
zaatakują... On chce przejąć miasto.
- Co!? – paladyn zerwał się z miejsca jak oparzony, po chwili jednak
uspokoił się i usiadł. – To niemożliwe! Nawet on nie jest tak zuchwały,
żeby chcieć przejąć całe miasto... To...
- Niemożliwe? – Dugar wtrącił się do rozmowy. – To już słyszeliśmy.
Ten... człowiek, nazwijmy go tak umownie, przez długi czas mordował
ludzi i nikt o tym nie wiedział, a przy tym miał coraz więcej
popleczników. Oto, co jest niemożliwe.
- Co w takim razie zrobimy? – zapytał Saablik, zmęczony i ledwo
kontaktujący rzeczywistość. Wiedział, że po przespanej nocy będzie się
gryzł, niemniej niż pozostała dwójka, teraz jednak zmęczenie wywołane
tymi wszystkimi wydarzeniami odbijało się na nim ze zdwojoną siłą...
- Przede wszystkim, musimy zapewnić ci bezpieczeństwo – mózg Denila
pracował na wysokich obrotach, co odbijało się na jego twarzy. –
Będziesz spał tutaj, w tej komnacie, a czuwał nad tobą w nocy będzie
Dugar... – zabójca jęknął. – Bez dyskusji. Jutro załatwię ci ochronę, a
Dugar odpocznie... Musimy nawiązać porozumienie z Cieniami!
- To nie będzie konieczne – odezwał się głos dochodzący ze strony okna
za paladynem. Rozmówcy nawet nie zauważyli, ze ktoś wśliznął się do
pokoju, nawet Dugar, choć nie mógł sobie tego później wybaczyć, niczego
nie spostrzegł. Postać, po której ubiorze można było stwierdzić
bezbłędnie, iż jest jednym z Cieni, podeszła spokojnie do biurka, i
usiadła na jego kancie. – Witaj Saabliku. Miło cię widzieć, całego i
zdrowego.
- Nerodos! – Dugar rozpoznał postać, choć jej twarz skrywał kaptur. – Skąd ty...
- Wiele jeszcze nie wiesz drogi Dugarze. Nie, nie zostałem wygnany z
gildii, choć podobnie jak ty broniłem tych zdrajców... Przykro mi, że
cię wyrzucono, ale teraz można to naprawić.
- Ty żmijo! – Dugar wahał się, czy poddać się wściekłości, czy zdziwieniu...
- Spokój! – paladyn niemal krzyknął, zniecierpliwiony i rozgoryczony,
gdyż i on nie zauważył postaci wślizgującej się przez okno do pokoju. –
Nerodosie, jeżeli tak brzmi twoje imię, jakie wieści przynosisz?
- Gildia zwarła szeregi... Jesteśmy gotowi do wojny. Postanowiliśmy
przyłączyć cię do naszego sojuszu, jako że jesteś potężnym
sprzymierzeńcem w naszej sprawie. Zdecydowaliśmy też wcielić z powrotem
Dugara... i przeprosić go za... nieprzyjemności.
- Ja myślę – Dugar, któremu już zeszło nieco pary, założył ręce i spojrzał na Denila. – No, „milordzie”. Co teraz?
- Teraz... powinniśmy ochłonąć. Nerodosie, zanieś poselstwo do gildii.
Przyjmuję waszą propozycję, dołączę do was, i postaram się jak
najbardziej przysłużyć słusznej sprawie. Rano zjawię się w dokach. Mam
nadzieję, że nie zostanę obdarzony sztyletem między żebrami...
- Myślę, że nasi zwiadowcy nie byli by w stanie podejść na tyle blisko,
by choćby wyjąć sztylet... od kiedy Dugar odszedł z gildii brakuje nam
dobrych zabójców... – Dugar uśmiechnął się lekko, lecz zaraz znów
zrobił naburmuszoną minę. – Bywajcie – i Cień zniknął równie
bezszelestnie jak się pojawił.
- No – powiedział wyraźnie usatysfakcjonowany paladyn zamykając okno za
niespodziewanym gościem. – To daje nam pewne pole manewru. Dugarze,
myślę, że twoja warta obejmie tylko dzisiejsza noc. Później postaram
się o kogoś z gildii, tym razem mogę śmiało powiedzieć, ze wartę będą
pełnili Nasi ludzie. A co do ciebie Saabliku – Denil urwał. Chłopak
skulił się na krześle i zasnął, zapewne jeszcze przed odejściem
Nerodosa. – No tak... To chyba zamyka dzisiejszą naradę...
Dugar wstał późnym popołudniem. Całonocne czuwanie wycieńczyło go
do cna. Jednak już rano nadeszło trzech Cieni, którzy mieli go zmienić.
Normalnie sprawdziłby ich, jednak był tak zmęczony, że nie miał już na
to siły. Gdy wstał, ani Saablika, ani Denila nie było w ratuszu.
Wyśliznął się oknem i ruszył w stronę starego portu...
Gdy dotarł na miejsce stanął jak wryty. Aż trudno uwierzyć, jak wielkie
zaszły tam zmiany. Wejścia od strony ulicy pilnowało czterech Cieni,
dalej, na całej długości portu poustawiano od morza zapory i barykady,
zrobione z czego tylko się dało. Zresztą także od ulicy znajdowały się
umocnienia i zapory na dachach budynków, za którymi stali członkowie
gildii Cieni oraz... kilku członków Tarczy, z kuszami, łukami, procami
i czym się dało, wyglądając zza zasłon na miasto.
Jednak największym szokiem było dla Dugara zobaczenie placu portowego
zapełnionego ludźmi. Było ich tam mnóstwo, zarówno Cieni jak i członków
Tarczy, uzbrojonych nieraz lepiej niż straż miejska. Nie licząc ludzi z
bronią dystansową, którzy cały czas spoglądali nerwowo na morze
zgromadziło się tam kilka setek osób. Wojowników. A pośrodku tego
tłumu, na niewielkim podwyższeniu stały cztery osoby. Z samego przodu,
mówiąc coś, czego Dugar nie usłyszał przez panujący tu hałas, stał
Denil, za nim Kaldehar, aktualny przywódca Cieni, a po bokach Talgot,
dowódca Tarczy, i Galdaan z miną świadcząca o niewyspaniu i
rozdrażnieniu i z wielką szramą na policzku.
Szrama dowodziła, że Galdaan walczył, a to z kolei oznaczało... że siedziba gildii została zaatakowana.
Dugar przepchnął się przez tłum w stronę podium, słuchając po drodze urwanego przemówienia jego aktualnego protektora.
- ... I tak, dzisiejszego wieczora, większość z was pozostanie w
porcie, broniąc go przed atakiem, który nadejdzie ze strony morza,
jednak część pójdzie ze mną w góry i... Dugar! – paladyn dojrzał w
tłumie zabójcę. – Chodź tutaj. – były (a raczej aktualny) Cień wdrapał
się na podium. – Ten człowiek będzie wami dowodził! W tym czasie ja,
Kaldehar i niewielki oddział przedrzemy się w góry, by dopaść Ignatiusa
i resztę jego bandy... Według naszych przewidywań nie powinno nam to
przysporzyć trudności, większość ataku bowiem będzie skierowana tutaj,
na port... Ostatnią nadzieję miasta – wymamrotał ciszej, tak, iż
słyszały go tylko osoby na podium. – Talgot będzie dowodził Tarczą, a
Galdaan zabierze tych, którzy nie mogą, bądź nie potrafią walczyć, w
bezpieczne miejsce. Nie dajcie się zwieść młodemu wiekowi! Ten chłopak
ma mądrość, o jakiej wielu z was może pomarzyć...
- Ludzie – tym razem ozwał się sam Kaldehar. – Słuchajcie! Wyruszamy
niedługo, więc będę się streszczał... Droga przez góry jest długa i
trudna, musimy obejść cały masyw, by podejść niezauważeni... Tutaj, w
porcie, władzę obejmuje Dugar... – nagle Dugar jakby się przecknął i
szepnął coś do ucha Kaldehara. – Tak... na jego własne życzenie razem z
nim dowodził będzie Nerodos, który również pozostaje w porcie! Tych
dwóch dzielnych ludzi musi wam wystarczyć, pomniejszych dowódców
wyznaczą oni sami... Atak nastąpi od strony wyspy Olkar, jak donoszą
nasi zwiadowcy, którzy wyruszyli w ślad za uciekającymi wczoraj
niedobitkami... Nie lekceważcie ich! Tym razem nie będą się bawić w
subtelne podchody. Wiedzą, że przygotowaliśmy obronę portu i oni
również będą przygotowani. Dlatego też musicie zachować niezwykła
ostrożność. Przybędą tutaj na statkach. Nie wiemy ilu, i jak dokładnie
chcą przybić do portu, jednak statki zacumowane zostały przy samym
brzegu wyspy, więc nie ma raczej innej możliwości... I wreszcie
ostatnia sprawa... Straż... nam nie pomoże.
Wśród ogólnego szmeru niezadowolenia „mówcy” zeszli z podwyższenia,
które też niedługo zostało rozebrane i przerobione na barykadę, i
oddalili się w stronę budynku, w którym niegdyś rezydował sprzedawca
ryb, dziś będącego jednym z budynków użytkowych Cieni.
Denil pociągnął Dugara na bok, do małego pokoiku na piętrze budynku, z
którego wyniesiono wszystkie meble, i w którym teraz stały tylko dwa
piętrowe łóżka i stara szafa...
- Słuchaj – paladyn podrapał się po czole w roztargnieniu. – To bardzo
ważne. Dzisiaj wieczorem może tu być niezła jatka... ale nie
poddawajcie się! Nie powiedzieliśmy dokładnie jak wygląda sytuacja,
ale... no cóż, nie będę owijał w bawełnę. Ignatius zgromadził na Olkar
armię czterokrotnie przewyższającą nasze siły. Zebraliśmy tu
wszystkich, którzy potrafią walczyć a ty musisz ich jakoś ogarnąć....
Tamtymi dowodzi pewien człowiek... znam go dobrze, nieraz z nim
walczyłem... jeżeli Ignatius jest zły, to on jest... sam nie wiem, jak
to nazwać. Jednak jest wielki silny, i dlatego proszę cię, byś
wykorzystał zamęt bitewny, i swoje umiejętności, i zabił go
pierwszego... To osłabi ich morale. Poznasz go po czarnym znamieniu na
środku czoła... To znak pokorności przed Ignatiusem... Znajdź Nerodosa
i zorganizujcie jakoś tych tutaj... Liczę na ciebie. Muszę już iść...
żegnaj.
I Denil wyszedł z pokoju pozostawiając oszołomionego Dugara bijącego się ze swoimi myślami.
- Cztery linie za barykadami! Nie stójcie w kupie, musicie mieć
maksymalny komfort do strzału! – Dugar krzyczał już ostatkiem sił,
zachrypnięty i zmęczony, ustawiając swoich „żołnierzy” przy barykadach.
Nerodos, i czterech wyznaczonych pomniejszych dowódców, robiło to samo.
Tutaj, w kupie, połączone siły Tarczy i Cieni wyglądały na wielkie i
mocne, jednak zarówno Dugar jak i Nerodos, któremu towarzysz zdradził,
jak wygląda proporcja wojsk, wiedzieli, że w ostatecznym rozrachunku
będą wyglądać... marnie.
Co jakiś czas ktoś z miasta, na tyle odważny, bądź na tyle głupi,
zaglądał do starego portu, jednak czujki poustawiane przez dowódców
skutecznie „wypraszały” nie proszonych gości. Wszystko wydawało się
dopięte na ostatni guzik, wojska z bronią dystansową oczekiwały przy
barykadach, wojska z bronią białą czekały za nimi, gotowe by wybiec i
rozpocząć atak. Dwóch zwiadowców wyszło na najwyższe miejsca w porcie
(po zburzeniu żurawia, który zresztą został przerobiony na barykady,
pozostawał budynek starego magazynu oraz wzgórze, na którym znajdowało
się wejście do opuszczonej siedziby gildii Młodych) i wyglądało statków
na nocnym horyzoncie.
Nic jednak nie mąciło ciszy nocy, poza lekkim poszumem morza... Dugar,
który zakończył obchód prawej części portu i barykad, westchnął
zmęczony i usiadł na podłodze, zaraz obok Nerodosa.
- Chyba powinniśmy im powiedzieć – westchnął Nerodos wyjmując z kieszeni kawałek chleba i wygryzając z nim całkiem sporą dziurę.
- O czym?
- O nich... O tym, ilu ich jest. Przecież sam mówiłeś, że nasze szanse są... marne...
Dugar nie zdążył odpowiedzieć, gdyż przerwał mu krzyk, który dobiegł go
jednocześnie ze wzgórza jak ze szczytu magazynu, po czym dołączył do
niego chór głośniejszych, bądź cichszych głosów zza barykad... Dugar
poderwał się na równe nogi a w ślad za nim poszedł Nerodos, chowając
niedokończony posiłek za pazuchę.
- No to zaraz sami się dowiedzą... – powiedział Dugar i razem z
towarzyszem podbiegł do dwóch przygotowanych stanowisk, w pierwszej
linii za barykadami.
Z początku nie było nic widać, jednak już po chwili na horyzoncie
pojawiły się dzioby statków, a po chwili cztery, płynące równym szykiem
kształty.
- Cztery – krzyknął ktoś. – To nie tak wiele.
Zaraz zawtórował mu chór głosów. To budziło nadzieję, i Dugar wiedział
o tym, jednak sam miał złe przeczucia. Po kształcie poznał, co to za
typ statku. Takimi samymi pływano podczas wojny, gdy chciało się
wyrzucić maksymalnie dużo żołnierzy na jak najmniejszą powierzchnię.
Cały oddział z nabrzeża zmieściłby się w jednej z nich bez trudu. Teraz
jednak najważniejsza była bitwa. Nic innego się nie liczyło. Dugar już
chciał otworzyć usta by wydać jakiś krzepiący okrzyk, jednak uprzedził
go Nerodos.
- No panowie! Te cztery nędzne łupinki nas nie powstrzymają! Liczcie
swoje ofiary, każdy kto ubije więcej niż dwóch... ma u mnie piwo! –
okrzyki zadowolenia i otuchy przemknęły po całym porcie. – I to w samej
karczmie u Birty! – okrzyki zabrzmiały ze zdwojoną siła.
Dugar uśmiechnął się pod nosem. Nerodos wiedział jak zagrać na
uczuciach tej hałastry. Co prawda Młodzi wołali nieco ciszej, jednak
zabójca był pewien, że niejeden z nich zasmakował już w piwie. Nie
chcąc psuć nastroju rzucił więc tylko:
- Nie strzelać póki nie zobaczycie celu!... Wtedy trudniej liczyć.
Przed dłuższy czas nie działo się nic. Nabrzeże ucichło, jakby w
oczekiwaniu na bitwę. Odgłosy z miasta dochodziły jakby z innego
świata, ciche i nierealne. I tylko morze szumiało coraz głośniej
rozpędzane na boki burtami statków. W pewnym momencie wszystko się
zmieniło. Niemal w jednym momencie dziesiątki strzał pomknęły w
kierunku statków, strącając około 20 ciał do wody. Potem nastąpiło
jeszcze pięć, mniej lub bardziej udanych salw, dopóki statki nie
dopłynęły na odległość wystarczająca, by ujrzeć błysk w oczach
napastników. Wtedy jasne stało się, w jaki sposób ma nastąpić atak.
Przeciwnicy po prostu skakali do wody, nie bawiąc się w subtelne
czajenie i podpływanie cichaczem, po prostu płynąc jak się najszybciej
dało do nabrzeża.
Już w pierwszej fazie walki Dugar zauważył coś... wspaniałego. Brak
łuczników. Wojska Ignatiusa nie miały żadnej broni dystansowej.
- Dystansowcy, napierać – wydarł się Dugar głośno, jakby jakiś dziwny
duch siły w niego wstąpił. – Reszta niech trzyma ich z dala od barykad,
wtedy mamy największe szanse! Na mój znak, wszyscy do ataku!
Gdy Dugar dał znak ręką, stary port zmienił się nie do poznania. Było
to jakby dwie wielkie fale zwarły się ze sobą. Obrońcy portu dzielnie
stawiali czoła coraz większym oddziałom nieprzyjaciela, tnąc i siekąc
na wszystkie strony, teraz już wiedząc dokładnie jak wielki i potężny
jest ich przeciwnik, jednak nie poddając się. W pewnym momencie Dugar
zatrzymał się powaliwszy na ziemię jednego przeciwnika, i już szykując
się do ataku na drugiego. Bo oto stał przed nim ten, o którym Denil mu
opowiadał, jako o przywódcy atakujących. Człowiek z wielkim czarnym
kółkiem na środku czoła, jak tarczą, która wskazywała go pośród wielu.
Nie zastanawiając się długo wyjął zza paska lekki nóż do rzucania i
wbił go dokładnie między oczy aktualnego przeciwnika i ruszył na
powalającego coraz to nowych Cieni i Młodych, potężnych rozmiarów
człowieka z czarnym znamieniem. Człowiek ten zauważył go dokładnie w
chwili, kiedy Dugar lądował przed nim po wykonanym uprzednio skoku i
uchyleniu się przed ciosem machającego na wszystkie strony, oślepionego
najeźdźcy.
Dwa sztylety, dzierżone przez Dugara, wyglądały śmiesznie wobec
wielkiego morgenszterna jego przeciwnika, jednak teraz nie miał już
wyboru. Rzucił się do przodu, modląc się w duchu, pomiędzy nogami
wielkoluda wbijając jeden ze sztyletów w nogę wroga i szybko wstając po
jego drugiej stronie. Olbrzym wydał okrzyk zdziwienia, gdy jego broń
przecięła powietrze, zamiast trafić przeciwnika i upadł na jedno kolano.
Gdyby Dugar pchnął go wtedy nożem w plecy, byłoby po nim. Jednak był
zajęty wyplątywaniem się z objęć jednego z martwych napastników, który
zwalił się na niego jak worek kartofli. Wyrwał się dosłownie w
ostatniej chwili, gdyż wielkolud już wstał na nogi i wykonał cios
prosto w jego czaszkę. Zamiast głowy Dugara zmiażdżył rękę byłego
towarzysza, a w tym czasie zabójca rzucił mu się na plecy, z zamiarem
poderżnięcia gardła. Olbrzym, przejrzawszy jego zamiary strząsnął go z
pleców i uniósł nad głowę swój ciężki morgensztern. Dugar, cały
obolały, nie miał siły się bronić. Powoli patrzył, jak broń spada na
niego... nagle to olbrzym upadł. Gdy osunął się na ziemię za jego
plecami ukazał się Nerodos, trzymając w ręce zakrzywiony sztylet, drugi
do kompletu bowiem tkwił w samym środku pleców tamtego.
- Masz u mnie dług – powiedział Nerodos i zaśmiał się.
Były to jego ostatnie słowa. Dwóch napastników rzuciło się na niego od tyłu, nie miał z nimi szans...
- Nie! – krzyknął Dugar ostatkiem sił, po czym nagle poczuł silne uderzenie w skroń i wszystko zrobiło się czarne...
Dugar obudził się z potężnym bólem głowy, i nieco (ale tylko
nieco) mniejszym reszty ciała. Z miejsca, gdzie leżał miał widok na
morze. Po całym nabrzeżu walały się szczątki barykad, zaś na wodzie
widniały trzy wraki statków. Zabójca ostrożnie rozejrzał się wokół
siebie podciągając się na łokciach. Obok niego na rozciągniętych kocach
leżeli ranni, niekiedy już martwi. Wokół nich krzątali się ludzie
podając leki, bandażując, bądź po prostu rozmawiając w ostatnich
chwilach.
A jednak wygrali. Wielu zginęło, ich ciała wciąż znaczyły stary port,
który wyglądał teraz jak cmentarz, a mimo to... Wygrali.
Dugar spojrzał na morze i wschód słońca rysujący się na horyzoncie. Łza
spłynęła mu po policzku, gdy przypomniał sobie wydarzenia ostatniej
nocy... Śmiech Nerodosa i słowa: „Masz u mnie dług”...
Wiedział, że niedługo zrobi się nieprzyjemnie. Nieprzyjemnie, gdyż taka
jatka nie mogła ominąć miasta, zapewne niedługo nadejdzie straż... Ale
teraz to się nie liczyło. Wygrali, a resztka wrogów zapewne wróciła do
swoich wykopanych w ziemi norek na końcu świata swym ostatnim statkiem.
Ignatius poniósł porażkę, a druga grupa już zapewne tańczyła na jego
grobie...
Nagle Dugarowi zakręciło się w głowie. Opadł na rozciągnięty pod nim
koc i zapadł w niespokojny sen, pełen koszmarów i wizji...
A jednak...
Wygrali.