Archiwum kwiecień 2009


kwi 17 2009 toulatwilobysprawe
Komentarze: 0

Dugar obrzucił wzrokiem doki. Miejsce to wzbudzało w nim jedynie najgorsze emocje... To tutaj spędził młodość, jak mu się zdawało, szczęśliwą, będąc członkiem Tarczy w Gildii... To tutaj przystąpił do Cieni, gdy Młodzi nie mieli mu już nic do zaoferowania. I to tutaj pozostawił swe serce...
Został... został oskarżony. Oskarżony o kontakty z tym plugawcem, Ignatiusem, który rozciął Cienie na pół. Nazwano go „Oprawcą”... Tylko dlatego, że zdecydował się bronić swoich dawnych... przyjaciół? Partnerów? Za kogokolwiek go mieli...
A jednak z rozciętego cienia powstaje półmrok, a w półmroku łatwo się schować. I tak Dugar, zamiast uciekać z miasta, schował się. Zawsze był zdolnym zabójcą. A zdolny zabójca wie jak się ukryć, by nawet najprzenikliwszy wzrok nie dał rady go dojrzeć.
A jednak coś się stało. Nadzieja, którą utracił, wróciła w jego serce. Saablik... młody chłopak, który zdołał pokonać samego plugawca... No, może nie pokonać, ale na pewno przechytrzyć. I jeszcze ten paladyn... Tak, to dawało jakieś nadzieje...
Jasnym stało się, że teraz Licze już nie popuści. Zgromadził wokół siebie całą armię... Armię, która gotowa była zabijać na jego polecenie. Kharanos zaś od dawna przesiąknięte było zepsuciem, więc przedostanie się do niego nie było problemem. Jedynym, co powstrzymywało Ignatiusa, była obecność w mieście Denila. Inkwizytor posiadał potężne wpływy. Dlatego też Kharanos pozostawało w pokoju i błogiej nieświadomości wiszącego nad nim niebezpieczeństwa.
W takich czasach najważniejsza jest wiedza. Każdy, kto posiada wiedzę, posiada jakby przepustkę do życia. A Dugar wiedział. Ze swego ukrycia obserwował całe miasto, gotów wkroczyć w odpowiedniej chwili... Chwili, która właśnie nadeszła.
Denil wiedział o nim. Zwrócił się do niego o pomoc. A może raczej wymusił ją na nim... W każdym razie Dugar znajdował się teraz pod jego protektoratem, a to dawało mu olbrzymie możliwości. Wciąż jednak pozostawała sprawa pomocy... Paladyn był mądrym człowiekiem. Wiedział, że musi działać jak najszybciej się da, inaczej Ignatius wkroczy do miasta mimo jego obecności w nim. Dlatego też okoliczne gildie magów i wojowników zostały zmobilizowane do postawy bojowej... Wszystkie prócz Cieni.
I do tego właśnie Dugar został wybrany. Nie aby zacząć rozmowy z gildią, lecz aby zanieść wiadomość. W czasach przed rozłamem cieszył się dużym szacunkiem wśród Cieni, dlatego też miał wstęp do wielu miejsc na terenie bazy w dokach. Wiedział też, komu podrzucić wiadomość i gdzie ja zostawić, aby odniosła zamierzony skutek...

Ictos, zmęczony, zawlókł się do swojego pokoju. Od kiedy Oko znalazło się w rękach gildii miał pełne ręce roboty. Już chciał rzucić się na swoja pryczę, gdy dostrzegł na niej mały, złożony na czworo pergamin. Rozłożył go pospiesznie i zaczął czytać. W miarę czytania ręce mu cierpły i pobladł na twarzy.
Dugar, ten stary lis, zdołał wśliznąć się do bazy...
Już to, że znajdował w mieście było nie do pomyślenia, a tu...
Ictos wybiegł szybko z pokoju i popędził korytarzem...

Dugar uśmiechnął się pod nosem, chowając się w wieczornym mroku za żurawiem w starym porcie i widząc, jak coraz to nowi zwiadowcy Cieni wracają z miasta nie znalazłszy go. Najciemniej pod latarnią. Gdy pierwsze patrole pospiesznie przeczesały stary port zaszył się tutaj, w starej budce operatora żurawia, i czekał.
Normalnie nie ryzykował by aż tak bardzo, wróciłby do Denila, jednak otrzymał wyraźne rozkazy pilnowania portu i oczekiwania na rezultaty poselstwa... Podejrzewał, że paladyn chce się go tym samym po prostu pozbyć, nie przejmował się tym jednak zbytnio... Jeżeli się nie mylił, Ictos zrobi odpowiednią propagandę, i być może już wkrótce on, Dugar... wróci do gildii?
Rozmyślania przerwał mu cichy trzask. Wyjrzał ostrożnie przez dziurę w daszku budki i ujrzał szczupłą sylwetkę wspinającą się na żurawia. Był to najprawdopodobniej ktoś z Gildii Młodych, gdy on do niej należał często spędzał na żurawiu nawet całe noce.
Nikłe światło księżyca oświetliło na krótką chwilę twarz chłopca, a Dugarowi aż dech zaparło.
Od momentu, gdy Saablik zasłynął w podziemnym Kharanos jako... bohater? Aż do momentu, gdy Denil zwerbował zabójcę do swojego wywiadu, minęło wiele dni. Dni podczas których każdy, kto znał imię Ignatius, poznał także twarz chłopca, który go pokonał. Saablik okazał wiele odwagi wychodząc na światło dzienne, robił to zaś stosunkowo często, za każdym razem ciągnąc za sobą szereg Cieni, o których zapewne sam nie wiedział.
Nie było jasne, co właściwie takiego zrobił, poza tym, że nie dopuścił do przejęcia Oka przez Ignatiusa, jednak wieść o jego zwycięstwie obiegła wszystkich przeciwników Licze w mieście, a nawet poza nim. Stał się symbolem...
A teraz ten symbol znajdował się dokładnie nad Dugarem, gramoląc się na żurawia, by w końcu usiąść na nim i zapatrzyć się w morze. Zabójca ostrożnie przysunął się do bocznej ścianki, tak, by bez przemieszczania się mieć oko na zwiadowców Cieni wchodzących do bazy, widzianych przez małe, zakurzone okienko oraz na chłopca siedzącego na żurawiu, na którego wgląd miał przez szparę między deskami w suficie.
Czas mijał. Coraz mniej zwiadowców schodziło się z miasta do bazy. Chłopak po prostu siedział na żurawiu i patrzył w morze. Dugarowi nagle zrobiło się wygodnie... a to oznaczało, że już niedługo zmorzy go sen. A sen był teraz jego przeciwnikiem, z którym jednak nie mógł walczyć, jako że każdy gwałtowny ruch miał szansę sprawić, że zauważy go chłopak, nie mówiąc już o wyjściu z budki.
Jedynym sposobem walki ze snem była metoda, której nauczył go jego dawny... przyjaciel? Chyba tak można go nazwać. Polegała ona na maksymalnym skupieniu się na rzeczywistości. Słuchaniu, kalkulowaniu, broń Boże rozmyślaniu. Wszystko, co musiał zrobić, to zachować jak najwyższy poziom przytomności umysłu.
I tak nasłuchiwał. Odległego tupotu stóp. Szumu morza. Krzyku, dochodzącego ze strony miasta. Cichego burczenia (dobiegającego prosto z jego brzucha)... Wkrótce niemal wszystko ucichło, pozostał tylko cichy, jakby urywany szum morza.
Nagle Dugar usłyszał coś na tyle niepokojącego, że niemal zerwał się na równe nogi. Szum morza... to nie był szum wody, lecz ramion. Poznawał dokładnie ten styl pływania. Był to styl, który opracowywali przez lata zabójcy i złodzieje, i którego on sam nigdy się nie nauczył (gdyż nie cierpiał wody). Dokładnie jednak rozpoznawał cichy szmer, jaki wywoływały poruszające się pod wodą ramiona. Dziesiątki ramion, może i więcej. To był... atak. Oddział dobrze wyszkolonych zabójców przypuścił desant na stary port!
Nie trzeba było się długo zastanawiać, by domyślić się, kto to taki. „Oprawcy”. A więc Ignatius zdecydował się zaatakować, i to o wiele wcześniej, niż się spodziewano. Denil nie spodziewał się tego... A więc nie przygotował obrony. Cienie również nie wyglądały na przygotowane, tym bardziej Młodzi, przecież siedziba Tarczy znajdowała się daleko stąd...
Przemyślność tego ataku, którą uświadomił sobie Dugar, poraziła go, jednak nie na tyle, żeby nie uświadomił sobie innego ważnego szczegółu. Szybko spojrzał w górę. Saablik dalej siedział na żurawiu. Nawet nie zauważył zbliżającego się zagrożenia, nic jednak dziwnego, noc działała po stronie „Oprawców”.
Milion myśli przeszło przez mózg zabójcy w jednej chwili. Jeżeli napastnicy wyjdą z wody odpowiednio szybko, Saablik nawet nie zauważy, jak umiera. Gorzej, jeżeli ktoś go rozpozna i zostanie porwany. Strach pomyśleć, co zrobiłby mu Ignatius, gdyby dopadł go w swoje ręce...
Nie było wątpliwości, że atakujący wiedzą o położeniu bazy zarówno Młodych, jak i Cieni. Problemem było, gdzie zdecydują się zaatakować? Nawet tak stosunkowo niewielki oddział mógł narobić potężnych szkód, ba, zniszczyć jedną z baz a przy odrobinie szczęścia - obie.
Te i wiele innych myśli przeszły Dugarowi przez głowę w ułamku sekundy, pozostawiając jeszcze odrobinę czasu na plan działania. Z jego wyliczeń wynikało, że napastnicy są jakąś minutę drogi od nabrzeża, plus jakąś minutę trzeba doliczyć na wyjście z wody, co daje dwie minuty zapasu. Jedyną wadą stylu pływackiego, jakiego używali atakujący, była niemożność zobaczenia celu. Po prostu obierało się kierunek i płynęło, licząc na odrobinę szczęścia i instynkt. Tak więc tamci jeszcze nie widzieli Saablika, a tym bardziej jego.
Gdy dwie sekundy później Dugar wstał, niemal dotykając głową popękanego sufitu pomieszczenia, wiedział już co ma robić. Stary żuraw opierał się na długim słupie podporowym, który częściowo wchodził w ścianę budki, sama zaś budka została „dobita” do niego już po ukończeniu budowy. Słup był spróchniały i popękany, wchodząc na żuraw trzeba było uważać, by nie złamać go ciężarem własnego ciała. Odpowiednio mocne uderzenie mogło spowodować dosłowne rozsypanie się konstrukcji, co ruszyło by do działania chłopca, i, przy odrobinie szczęścia narobiło by odpowiedniego hałasu, by zaalarmować Cieni.
I tu przydały się nie umiejętności, a ekwipunek byłego członka gildii złodziei. Przy pasku umocowany miał worek, a w nim proszek, którego odrobina mogła bezszelestnie wysadzić zamek. Cały woreczek miał szanse wysadzić słup, jednak Dugar nie zamierzał ryzykować i postanowił wspomóc wybuch solidnym kopniakiem. Rozsypał zawartość woreczka wokół słupa i wyjął z kieszeni pudełeczko z innym proszkiem, służącym do rozpalania ognia. Wyjął szczyptę, schował pudełko i przygotował się do szybkiej akcji, która miała się zakończyć niemniej szybką ewakuacją.
W jednej chwili całe nabrzeże, dotąd spokojne, zamieniło się w piekło.

Saablik podniósł się z ziemi dość mocno oszołomiony. W jednej chwili siedział spokojnie na żurawiu, a w drugiej leżał już w jego resztkach z mocnym bólem głowy, po tak silnym uderzeniu. Huk, który się rozległ mógł obudzić zmarłego i jeszcze wzmógł ból głowy chłopaka.
Jednak nie to stanowiło powód jego strachu, lecz postać, której twarz spowita była w cieniu, a która stała nad nim, zasłaniając księżyc, co robiło upiorne wrażenie...
- Kim ty... – zaczął chłopiec, lecz nieznajomy urwał podnosząc go silną ręką na równe nogi.
- Wstawaj i milcz. Nie ma czasu na rozmowy. Jesteś w niebezpieczeństwie. Niedługo zrobi się tu gorąco, więc lepiej się stąd zwijajmy.
- Ale... – nie zdążył dopowiedzieć, gdyż nieznajomy pociągnął go za rękę prawie wyrywając ją z barku i zmuszając do biegu za sobą, w kierunku wyjścia z portu.
Kątem oka Saablik ujrzał jakieś dziwne, mroczne sylwetki wyłaniające się z wody, i biegnących im na spotkanie Cieni. Zrozumiał co ma na myśli jego „porywacz”, mówiąc, że w porcie zrobi się gorąco. Już prawie byli u wyjścia z doków, już widzieli drogę prowadzącą do głównej ulicy, obiegającej Kharanos dookoła, gdy przejście zastąpiło im dwóch mężczyzn. Najwyraźniej atak odbywał się nie tylko z wody, ale także z lądu.
Saablik został popchnięty w cień murku po prawej stronie drogi, a jego wybawca syknął:
- Nie wyłaź stamtąd.
Chłopak wiedział jak pozostać niewidocznym, była to nieodzowna część jego życia, więc tylko skulił się, obserwując sytuację.
Dopiero teraz miał okazję przekonać się, z jak silnym człowiekiem miał do czynienia. Pierwszy z napastników, jakby sam, z własnej woli nadział się na sztylet, który znikąd pojawił się w dłoni wybawiciela. Kolejny przeciwnik szybko uskoczył dobywając miecza z pochwy przewieszonej na plecach, najwyraźniej dopiero teraz zauważając z kim ma do czynienia.
Wybawiciel, gdyż tak tymczasowo ochrzcił go Saablik, wyjął zza paska drugi sztylet i ruszył na siedzącego w kucki przeciwnika. Lewą ręką, a raczej sztyletem w niej dzierżonym, zablokował cios, a prawą wyprowadził atak. Napastnik uchylił się, przetoczył w lewo i podniósł na równe nogi z zamiarem cięcia Wybawiciela w bok, jednak miecz przeszył tylko powietrze, zaś ręka, która wykonała cios, została ugodzona z siłą, która mogła odciąć ją, gdyby nie stalowe bransolety.
Wybawiciel, najwyraźniej zmęczony potyczką, podciął przeciwnika i sprawnym ruchem wbił mu sztylet w gardło. W tym momencie Saablik nabrał pewności, że to jeden z Cieni.
- Idziemy... – warknął Dugar i pociągnął Saablika za rękę, pozostawiając port i walkę za sobą...

Przez większą część nocy uciekali. Saablik znał niemal wszystkie miejsca, w których byli, jednak ze zdziwieniem odkrył także kilka nowych, które odnotował w pamięci jako przydatne kryjówki na przyszłość... o ile jakaś go czekała.
W czasie wędrówki niewiele rozmawiali, zaledwie zdołali się przedstawić, choć chłopak był pewien, że Dugar znał jego imię już wcześniej.
W pewnym momencie Saablik stwierdził, ze ma dość. Gdy minęło oszołomienie odnotował ze zgrozą, ze jego dom może już leżeć w gruzach, a on, zamiast go bronić, biega po całym Kharanos z człowiekiem, którego ledwo zna, i który najprawdopodobniej, a raczej na pewno zgubił się w całej tej sytuacji. Wyrwał rękaw z trzymającej go dłoni i Dugar zatrzymał się jakby zszokowany wyrwaniem z zamyślenia.
- Co do...
- Dość! Nie będę więcej za tobą biegał. Ty nawet nie wiesz co my robimy, prawda!?
- Oczywiście że... ehh, dobra mały, dość. Nie wiesz, kim jestem, prawda?
- Wiem... To znaczy. Jesteś jednym z Cieni prawda? I to tylko pogarsza twój wizerunek! Powinieneś walczyć w dokach, a tymczasem...
- Nie jestem Cieniem. Jestem... sam nie wiem jak to nazwać. Cienie nazywają mnie „Oprawcą”, ale...
- Co!? – w oczach Saablika odmalowało się przerażenie. – Ty... Ignatius... – zaczął się cofać – Nie zbliżaj się do mnie!
- Spokojnie, ja... Nie jestem jednym z nich. Po prostu... A niech tam. Nikt mi nie płaci za niańczenie cię. Chcesz? Idź! Ja za tobą płakał nie będę. Ale założę się, że nie przetrwasz tej nocy, jeżeli przyuważy cię któryś z nich. Chyba że – nagle Dugar rozpromienił się, najwyraźniej wreszcie wymyśliwszy rozwiązanie. – Chyba że pójdziesz ze mną. No tak, oczywiście. Możesz zostać tutaj, albo iść ze mną do Denila. Zakładam że wiesz kim jest Denil. On cię ochroni...
Chłopiec zawahał się przez chwilę... ale tylko przez chwilę.

Komnata paladyna... robiła wrażenie. Kominek, wielkie łoże, zdobione biurko i wielka szafa, były głównymi meblami, acz wyglądały jak zaledwie dodatki. Sam Denil wyglądał dokładnie jak we śnie chłopaka. Siedział za swym biurkiem, na potężnie wyglądającym krześle i wyglądał na roztargnionego i bardzo podnieconego. Naprzeciwko niego, na dwóch mniejszych krzesłach siedzieli Dugar, który był tutaj już wielokrotnie, nawet przed przybyciem inkwizytora, oraz Saablik, który wciąż rozglądał się na boki, nie mogąc uwierzyć w ogrom znajdujących się tu pięknych przedmiotów.
- Więc – zaczął paladyn. – Może wyjaśnicie mi jakim cudem znaleźliście się tutaj razem, i jaki jest wasz związek z zamieszkami w starym porcie?
- Ja... – zaczął chłopak, ale Dugar przerwał mu.
- Zamieszki!? Jakie zamieszki tam się kroi regularna wojna! Ignatius nie próżnuje!
- Ignatius... niestety w tej sprawie zdania są podzielone.
- Jak to? Własnoręcznie uszlachtowałem dwóch „Oprawców”...
- Ty to wiesz... ja to wiem. Ale wiesz też lepiej niż ja, jak podchodzą do tego władze miasta... Tu wciąż ktoś walczy. A straż, która jest tutaj chyba tylko po to, by pić i stwarzać pozory, boi się zejść do doków... Dlatego niewiele wiemy o tym, co się tam dzieje...
- To szaleństwo! Wiadomo chociaż kto wygrywa..?
- Jak to? Już dawno po walce! Napastnicy się wycofali. Gdyby nie to, że żuraw w starym porcie rozpadł się i narobił tyle hałasu, nie wiadomo jak by się to skończyło, ale teraz to już tylko wspomnienie po walce... Wiemy tylko, że Cienie wzmogły patrole. Nie wiadomo, ilu z nich poległo, bo sami usuwali ciała, jednak nie zauważono zbyt wielkiego poruszenia, czy żeby tabuny uzupełnień ściągały do doków, więc to raczej zwycięska bitwa...
- Ahh... – Dugar rozpromienił się, co starał się bezskutecznie ukryć. – Więc wygraliśmy, dzięki żurawiowi... No proszę, co za przypadek...
- Hmm za wcześnie chyba by mówić o wygranej... To była bitwa. A to, że, hm, „nasi” ją wygrali nie znaczy, że wygrana jest już wojna.
- Nie rozumiem...
- No cóż, „Oprawcy” to nie jedyna broń, jaką dysponuje Licze. Cztery wsie! Dokładnie tyle zostało splądrowane przez różnej maści... wojowników, zdążających w stronę Kharanos, którzy nagle znikają gdzieś w górach Kildon, nie trudno się domyślić, że właśnie tam znajduję się baza Ignatiusa.
- Przepraszam! – prawie krzyknął Saablik, który czuł się pominięty w tej rozmowie. – Czy ktoś jeszcze pamięta o moim istnieniu!?
- Aaa, Saablik – paladyn się rozpromienił. – Kiedy ostatnio cię widziałem, twój obraz był nieco rozmyty przez sen, ale widzę, że wiele się nie zmieniłeś. To dobrze. Niewielu pozostaje po spotkaniu z Licze takimi samymi ludźmi...
- Ale... Co się dzieje? To znaczy, co się teraz stanie? Czy przyjdą inni paladyni?
- No cóż... Muszę cię rozczarować. Nie, nie przyjdą. Białe Oko to... mały zakon. Niestety coraz mniejszy. Każdy ma swoje zadanie. Moim celem jest zgładzenie Licze. I wierz mi, prędzej czy później tak się stanie. Teraz jednak to, na czym się musimy skupić, to przede wszystkim wojsko. Nie mamy ludzi... Gildie zgodziły się bronić, jednak nic poza tym. Jedynie Cienie pozostali w starym porcie dla obrony miasta...
- Nie zapominaj o Tarczy – powiedział chłodno Saablik. – Lekceważenie nas nie jest zbyt dobre w tych chorych czasach...
- Chorych czasach! Niebywałe, jak wasza mała gildia przygotowuje swoich członków do życia. Gdy ja byłem młody „chora” mogła być najwyżej krowa, dzisiaj zaś pozornie niewykształcone dziecko operuje terminologią dorosłych...
- Może skończmy to jałowe gadanie i przejdźmy do sedna – zdenerwował się Dugar. – Co możemy zrobić? Skąd możemy liczyć na pomoc?
- Hmm, obawiam się że... znikąd. Musimy liczyć na własny spryt i odwagę. Podsumujmy. Jedyna obrona miasta to organizacja... organizacje, które za nic nie podporządkują się nikomu i niczemu... O jednej z nich nawet nie mówi się oficjalnie. Jeżeli ataki się ponowią... A jestem pewien, że tak... W końcu przełamią „nasz” nikły opór, a do tego nie możemy dopuścić. Pozostaje nam liczyć na własny spryt...
- To znaczy? – Dugar był coraz bardziej zniecierpliwiony.
- Po pierwsze... Czego oni chcieli? Przecież nie przypuszcza się planowanego ataku bez celu, prawda?
- Chcieli mnie... – wychrypiał słabo Saablik.
- Ha! Skąd to przypuszczenie? Mój drogi chłopcze nie wyglądasz mi na samochwałę, bądź człowieka nieskromnego, skąd więc ta nagła pewność swojej ważności? Owszem, bardzo napsułeś krwi Ignatiusowi i jesteś swego rodzaju symbolem, lecz... – nagle urwał zmieszany.
- O to chodzi, prawda? O symbol. On chce złamać nasze morale, bo jesteśmy jedyną kłodą na jego drodze. Jak sam pan... Jak sam mówiłeś, ma armię w zasięgu ręki. A straż nic nie robi. Gildie same z siebie nie zaatakują... On chce przejąć miasto.
- Co!? – paladyn zerwał się z miejsca jak oparzony, po chwili jednak uspokoił się i usiadł. – To niemożliwe! Nawet on nie jest tak zuchwały, żeby chcieć przejąć całe miasto... To...
- Niemożliwe? – Dugar wtrącił się do rozmowy. – To już słyszeliśmy. Ten... człowiek, nazwijmy go tak umownie, przez długi czas mordował ludzi i nikt o tym nie wiedział, a przy tym miał coraz więcej popleczników. Oto, co jest niemożliwe.
- Co w takim razie zrobimy? – zapytał Saablik, zmęczony i ledwo kontaktujący rzeczywistość. Wiedział, że po przespanej nocy będzie się gryzł, niemniej niż pozostała dwójka, teraz jednak zmęczenie wywołane tymi wszystkimi wydarzeniami odbijało się na nim ze zdwojoną siłą...
- Przede wszystkim, musimy zapewnić ci bezpieczeństwo – mózg Denila pracował na wysokich obrotach, co odbijało się na jego twarzy. – Będziesz spał tutaj, w tej komnacie, a czuwał nad tobą w nocy będzie Dugar... – zabójca jęknął. – Bez dyskusji. Jutro załatwię ci ochronę, a Dugar odpocznie... Musimy nawiązać porozumienie z Cieniami!
- To nie będzie konieczne – odezwał się głos dochodzący ze strony okna za paladynem. Rozmówcy nawet nie zauważyli, ze ktoś wśliznął się do pokoju, nawet Dugar, choć nie mógł sobie tego później wybaczyć, niczego nie spostrzegł. Postać, po której ubiorze można było stwierdzić bezbłędnie, iż jest jednym z Cieni, podeszła spokojnie do biurka, i usiadła na jego kancie. – Witaj Saabliku. Miło cię widzieć, całego i zdrowego.
- Nerodos! – Dugar rozpoznał postać, choć jej twarz skrywał kaptur. – Skąd ty...
- Wiele jeszcze nie wiesz drogi Dugarze. Nie, nie zostałem wygnany z gildii, choć podobnie jak ty broniłem tych zdrajców... Przykro mi, że cię wyrzucono, ale teraz można to naprawić.
- Ty żmijo! – Dugar wahał się, czy poddać się wściekłości, czy zdziwieniu...
- Spokój! – paladyn niemal krzyknął, zniecierpliwiony i rozgoryczony, gdyż i on nie zauważył postaci wślizgującej się przez okno do pokoju. – Nerodosie, jeżeli tak brzmi twoje imię, jakie wieści przynosisz?
- Gildia zwarła szeregi... Jesteśmy gotowi do wojny. Postanowiliśmy przyłączyć cię do naszego sojuszu, jako że jesteś potężnym sprzymierzeńcem w naszej sprawie. Zdecydowaliśmy też wcielić z powrotem Dugara... i przeprosić go za... nieprzyjemności.
- Ja myślę – Dugar, któremu już zeszło nieco pary, założył ręce i spojrzał na Denila. – No, „milordzie”. Co teraz?
- Teraz... powinniśmy ochłonąć. Nerodosie, zanieś poselstwo do gildii. Przyjmuję waszą propozycję, dołączę do was, i postaram się jak najbardziej przysłużyć słusznej sprawie. Rano zjawię się w dokach. Mam nadzieję, że nie zostanę obdarzony sztyletem między żebrami...
- Myślę, że nasi zwiadowcy nie byli by w stanie podejść na tyle blisko, by choćby wyjąć sztylet... od kiedy Dugar odszedł z gildii brakuje nam dobrych zabójców... – Dugar uśmiechnął się lekko, lecz zaraz znów zrobił naburmuszoną minę. – Bywajcie – i Cień zniknął równie bezszelestnie jak się pojawił.
- No – powiedział wyraźnie usatysfakcjonowany paladyn zamykając okno za niespodziewanym gościem. – To daje nam pewne pole manewru. Dugarze, myślę, że twoja warta obejmie tylko dzisiejsza noc. Później postaram się o kogoś z gildii, tym razem mogę śmiało powiedzieć, ze wartę będą pełnili Nasi ludzie. A co do ciebie Saabliku – Denil urwał. Chłopak skulił się na krześle i zasnął, zapewne jeszcze przed odejściem Nerodosa. – No tak... To chyba zamyka dzisiejszą naradę...

Dugar wstał późnym popołudniem. Całonocne czuwanie wycieńczyło go do cna. Jednak już rano nadeszło trzech Cieni, którzy mieli go zmienić. Normalnie sprawdziłby ich, jednak był tak zmęczony, że nie miał już na to siły. Gdy wstał, ani Saablika, ani Denila nie było w ratuszu. Wyśliznął się oknem i ruszył w stronę starego portu...
Gdy dotarł na miejsce stanął jak wryty. Aż trudno uwierzyć, jak wielkie zaszły tam zmiany. Wejścia od strony ulicy pilnowało czterech Cieni, dalej, na całej długości portu poustawiano od morza zapory i barykady, zrobione z czego tylko się dało. Zresztą także od ulicy znajdowały się umocnienia i zapory na dachach budynków, za którymi stali członkowie gildii Cieni oraz... kilku członków Tarczy, z kuszami, łukami, procami i czym się dało, wyglądając zza zasłon na miasto.
Jednak największym szokiem było dla Dugara zobaczenie placu portowego zapełnionego ludźmi. Było ich tam mnóstwo, zarówno Cieni jak i członków Tarczy, uzbrojonych nieraz lepiej niż straż miejska. Nie licząc ludzi z bronią dystansową, którzy cały czas spoglądali nerwowo na morze zgromadziło się tam kilka setek osób. Wojowników. A pośrodku tego tłumu, na niewielkim podwyższeniu stały cztery osoby. Z samego przodu, mówiąc coś, czego Dugar nie usłyszał przez panujący tu hałas, stał Denil, za nim Kaldehar, aktualny przywódca Cieni, a po bokach Talgot, dowódca Tarczy, i Galdaan z miną świadcząca o niewyspaniu i rozdrażnieniu i z wielką szramą na policzku.
Szrama dowodziła, że Galdaan walczył, a to z kolei oznaczało... że siedziba gildii została zaatakowana.
Dugar przepchnął się przez tłum w stronę podium, słuchając po drodze urwanego przemówienia jego aktualnego protektora.
- ... I tak, dzisiejszego wieczora, większość z was pozostanie w porcie, broniąc go przed atakiem, który nadejdzie ze strony morza, jednak część pójdzie ze mną w góry i... Dugar! – paladyn dojrzał w tłumie zabójcę. – Chodź tutaj. – były (a raczej aktualny) Cień wdrapał się na podium. – Ten człowiek będzie wami dowodził! W tym czasie ja, Kaldehar i niewielki oddział przedrzemy się w góry, by dopaść Ignatiusa i resztę jego bandy... Według naszych przewidywań nie powinno nam to przysporzyć trudności, większość ataku bowiem będzie skierowana tutaj, na port... Ostatnią nadzieję miasta – wymamrotał ciszej, tak, iż słyszały go tylko osoby na podium. – Talgot będzie dowodził Tarczą, a Galdaan zabierze tych, którzy nie mogą, bądź nie potrafią walczyć, w bezpieczne miejsce. Nie dajcie się zwieść młodemu wiekowi! Ten chłopak ma mądrość, o jakiej wielu z was może pomarzyć...
- Ludzie – tym razem ozwał się sam Kaldehar. – Słuchajcie! Wyruszamy niedługo, więc będę się streszczał... Droga przez góry jest długa i trudna, musimy obejść cały masyw, by podejść niezauważeni... Tutaj, w porcie, władzę obejmuje Dugar... – nagle Dugar jakby się przecknął i szepnął coś do ucha Kaldehara. – Tak... na jego własne życzenie razem z nim dowodził będzie Nerodos, który również pozostaje w porcie! Tych dwóch dzielnych ludzi musi wam wystarczyć, pomniejszych dowódców wyznaczą oni sami... Atak nastąpi od strony wyspy Olkar, jak donoszą nasi zwiadowcy, którzy wyruszyli w ślad za uciekającymi wczoraj niedobitkami... Nie lekceważcie ich! Tym razem nie będą się bawić w subtelne podchody. Wiedzą, że przygotowaliśmy obronę portu i oni również będą przygotowani. Dlatego też musicie zachować niezwykła ostrożność. Przybędą tutaj na statkach. Nie wiemy ilu, i jak dokładnie chcą przybić do portu, jednak statki zacumowane zostały przy samym brzegu wyspy, więc nie ma raczej innej możliwości... I wreszcie ostatnia sprawa... Straż... nam nie pomoże.
Wśród ogólnego szmeru niezadowolenia „mówcy” zeszli z podwyższenia, które też niedługo zostało rozebrane i przerobione na barykadę, i oddalili się w stronę budynku, w którym niegdyś rezydował sprzedawca ryb, dziś będącego jednym z budynków użytkowych Cieni.
Denil pociągnął Dugara na bok, do małego pokoiku na piętrze budynku, z którego wyniesiono wszystkie meble, i w którym teraz stały tylko dwa piętrowe łóżka i stara szafa...
- Słuchaj – paladyn podrapał się po czole w roztargnieniu. – To bardzo ważne. Dzisiaj wieczorem może tu być niezła jatka... ale nie poddawajcie się! Nie powiedzieliśmy dokładnie jak wygląda sytuacja, ale... no cóż, nie będę owijał w bawełnę. Ignatius zgromadził na Olkar armię czterokrotnie przewyższającą nasze siły. Zebraliśmy tu wszystkich, którzy potrafią walczyć a ty musisz ich jakoś ogarnąć.... Tamtymi dowodzi pewien człowiek... znam go dobrze, nieraz z nim walczyłem... jeżeli Ignatius jest zły, to on jest... sam nie wiem, jak to nazwać. Jednak jest wielki silny, i dlatego proszę cię, byś wykorzystał zamęt bitewny, i swoje umiejętności, i zabił go pierwszego... To osłabi ich morale. Poznasz go po czarnym znamieniu na środku czoła... To znak pokorności przed Ignatiusem... Znajdź Nerodosa i zorganizujcie jakoś tych tutaj... Liczę na ciebie. Muszę już iść... żegnaj.
I Denil wyszedł z pokoju pozostawiając oszołomionego Dugara bijącego się ze swoimi myślami.

- Cztery linie za barykadami! Nie stójcie w kupie, musicie mieć maksymalny komfort do strzału! – Dugar krzyczał już ostatkiem sił, zachrypnięty i zmęczony, ustawiając swoich „żołnierzy” przy barykadach. Nerodos, i czterech wyznaczonych pomniejszych dowódców, robiło to samo. Tutaj, w kupie, połączone siły Tarczy i Cieni wyglądały na wielkie i mocne, jednak zarówno Dugar jak i Nerodos, któremu towarzysz zdradził, jak wygląda proporcja wojsk, wiedzieli, że w ostatecznym rozrachunku będą wyglądać... marnie.
Co jakiś czas ktoś z miasta, na tyle odważny, bądź na tyle głupi, zaglądał do starego portu, jednak czujki poustawiane przez dowódców skutecznie „wypraszały” nie proszonych gości. Wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik, wojska z bronią dystansową oczekiwały przy barykadach, wojska z bronią białą czekały za nimi, gotowe by wybiec i rozpocząć atak. Dwóch zwiadowców wyszło na najwyższe miejsca w porcie (po zburzeniu żurawia, który zresztą został przerobiony na barykady, pozostawał budynek starego magazynu oraz wzgórze, na którym znajdowało się wejście do opuszczonej siedziby gildii Młodych) i wyglądało statków na nocnym horyzoncie.
Nic jednak nie mąciło ciszy nocy, poza lekkim poszumem morza... Dugar, który zakończył obchód prawej części portu i barykad, westchnął zmęczony i usiadł na podłodze, zaraz obok Nerodosa.
- Chyba powinniśmy im powiedzieć – westchnął Nerodos wyjmując z kieszeni kawałek chleba i wygryzając z nim całkiem sporą dziurę.
- O czym?
- O nich... O tym, ilu ich jest. Przecież sam mówiłeś, że nasze szanse są... marne...
Dugar nie zdążył odpowiedzieć, gdyż przerwał mu krzyk, który dobiegł go jednocześnie ze wzgórza jak ze szczytu magazynu, po czym dołączył do niego chór głośniejszych, bądź cichszych głosów zza barykad... Dugar poderwał się na równe nogi a w ślad za nim poszedł Nerodos, chowając niedokończony posiłek za pazuchę.
- No to zaraz sami się dowiedzą... – powiedział Dugar i razem z towarzyszem podbiegł do dwóch przygotowanych stanowisk, w pierwszej linii za barykadami.
Z początku nie było nic widać, jednak już po chwili na horyzoncie pojawiły się dzioby statków, a po chwili cztery, płynące równym szykiem kształty.
- Cztery – krzyknął ktoś. – To nie tak wiele.
Zaraz zawtórował mu chór głosów. To budziło nadzieję, i Dugar wiedział o tym, jednak sam miał złe przeczucia. Po kształcie poznał, co to za typ statku. Takimi samymi pływano podczas wojny, gdy chciało się wyrzucić maksymalnie dużo żołnierzy na jak najmniejszą powierzchnię. Cały oddział z nabrzeża zmieściłby się w jednej z nich bez trudu. Teraz jednak najważniejsza była bitwa. Nic innego się nie liczyło. Dugar już chciał otworzyć usta by wydać jakiś krzepiący okrzyk, jednak uprzedził go Nerodos.
- No panowie! Te cztery nędzne łupinki nas nie powstrzymają! Liczcie swoje ofiary, każdy kto ubije więcej niż dwóch... ma u mnie piwo! – okrzyki zadowolenia i otuchy przemknęły po całym porcie. – I to w samej karczmie u Birty! – okrzyki zabrzmiały ze zdwojoną siła.
Dugar uśmiechnął się pod nosem. Nerodos wiedział jak zagrać na uczuciach tej hałastry. Co prawda Młodzi wołali nieco ciszej, jednak zabójca był pewien, że niejeden z nich zasmakował już w piwie. Nie chcąc psuć nastroju rzucił więc tylko:
- Nie strzelać póki nie zobaczycie celu!... Wtedy trudniej liczyć.
Przed dłuższy czas nie działo się nic. Nabrzeże ucichło, jakby w oczekiwaniu na bitwę. Odgłosy z miasta dochodziły jakby z innego świata, ciche i nierealne. I tylko morze szumiało coraz głośniej rozpędzane na boki burtami statków. W pewnym momencie wszystko się zmieniło. Niemal w jednym momencie dziesiątki strzał pomknęły w kierunku statków, strącając około 20 ciał do wody. Potem nastąpiło jeszcze pięć, mniej lub bardziej udanych salw, dopóki statki nie dopłynęły na odległość wystarczająca, by ujrzeć błysk w oczach napastników. Wtedy jasne stało się, w jaki sposób ma nastąpić atak. Przeciwnicy po prostu skakali do wody, nie bawiąc się w subtelne czajenie i podpływanie cichaczem, po prostu płynąc jak się najszybciej dało do nabrzeża.
Już w pierwszej fazie walki Dugar zauważył coś... wspaniałego. Brak łuczników. Wojska Ignatiusa nie miały żadnej broni dystansowej.
- Dystansowcy, napierać – wydarł się Dugar głośno, jakby jakiś dziwny duch siły w niego wstąpił. – Reszta niech trzyma ich z dala od barykad, wtedy mamy największe szanse! Na mój znak, wszyscy do ataku!
Gdy Dugar dał znak ręką, stary port zmienił się nie do poznania. Było to jakby dwie wielkie fale zwarły się ze sobą. Obrońcy portu dzielnie stawiali czoła coraz większym oddziałom nieprzyjaciela, tnąc i siekąc na wszystkie strony, teraz już wiedząc dokładnie jak wielki i potężny jest ich przeciwnik, jednak nie poddając się. W pewnym momencie Dugar zatrzymał się powaliwszy na ziemię jednego przeciwnika, i już szykując się do ataku na drugiego. Bo oto stał przed nim ten, o którym Denil mu opowiadał, jako o przywódcy atakujących. Człowiek z wielkim czarnym kółkiem na środku czoła, jak tarczą, która wskazywała go pośród wielu.
Nie zastanawiając się długo wyjął zza paska lekki nóż do rzucania i wbił go dokładnie między oczy aktualnego przeciwnika i ruszył na powalającego coraz to nowych Cieni i Młodych, potężnych rozmiarów człowieka z czarnym znamieniem. Człowiek ten zauważył go dokładnie w chwili, kiedy Dugar lądował przed nim po wykonanym uprzednio skoku i uchyleniu się przed ciosem machającego na wszystkie strony, oślepionego najeźdźcy.
Dwa sztylety, dzierżone przez Dugara, wyglądały śmiesznie wobec wielkiego morgenszterna jego przeciwnika, jednak teraz nie miał już wyboru. Rzucił się do przodu, modląc się w duchu, pomiędzy nogami wielkoluda wbijając jeden ze sztyletów w nogę wroga i szybko wstając po jego drugiej stronie. Olbrzym wydał okrzyk zdziwienia, gdy jego broń przecięła powietrze, zamiast trafić przeciwnika i upadł na jedno kolano.
Gdyby Dugar pchnął go wtedy nożem w plecy, byłoby po nim. Jednak był zajęty wyplątywaniem się z objęć jednego z martwych napastników, który zwalił się na niego jak worek kartofli. Wyrwał się dosłownie w ostatniej chwili, gdyż wielkolud już wstał na nogi i wykonał cios prosto w jego czaszkę. Zamiast głowy Dugara zmiażdżył rękę byłego towarzysza, a w tym czasie zabójca rzucił mu się na plecy, z zamiarem poderżnięcia gardła. Olbrzym, przejrzawszy jego zamiary strząsnął go z pleców i uniósł nad głowę swój ciężki morgensztern. Dugar, cały obolały, nie miał siły się bronić. Powoli patrzył, jak broń spada na niego... nagle to olbrzym upadł. Gdy osunął się na ziemię za jego plecami ukazał się Nerodos, trzymając w ręce zakrzywiony sztylet, drugi do kompletu bowiem tkwił w samym środku pleców tamtego.
- Masz u mnie dług – powiedział Nerodos i zaśmiał się.
Były to jego ostatnie słowa. Dwóch napastników rzuciło się na niego od tyłu, nie miał z nimi szans...
- Nie! – krzyknął Dugar ostatkiem sił, po czym nagle poczuł silne uderzenie w skroń i wszystko zrobiło się czarne...

Dugar obudził się z potężnym bólem głowy, i nieco (ale tylko nieco) mniejszym reszty ciała. Z miejsca, gdzie leżał miał widok na morze. Po całym nabrzeżu walały się szczątki barykad, zaś na wodzie widniały trzy wraki statków. Zabójca ostrożnie rozejrzał się wokół siebie podciągając się na łokciach. Obok niego na rozciągniętych kocach leżeli ranni, niekiedy już martwi. Wokół nich krzątali się ludzie podając leki, bandażując, bądź po prostu rozmawiając w ostatnich chwilach.
A jednak wygrali. Wielu zginęło, ich ciała wciąż znaczyły stary port, który wyglądał teraz jak cmentarz, a mimo to... Wygrali.
Dugar spojrzał na morze i wschód słońca rysujący się na horyzoncie. Łza spłynęła mu po policzku, gdy przypomniał sobie wydarzenia ostatniej nocy... Śmiech Nerodosa i słowa: „Masz u mnie dług”...
Wiedział, że niedługo zrobi się nieprzyjemnie. Nieprzyjemnie, gdyż taka jatka nie mogła ominąć miasta, zapewne niedługo nadejdzie straż... Ale teraz to się nie liczyło. Wygrali, a resztka wrogów zapewne wróciła do swoich wykopanych w ziemi norek na końcu świata swym ostatnim statkiem. Ignatius poniósł porażkę, a druga grupa już zapewne tańczyła na jego grobie...
Nagle Dugarowi zakręciło się w głowie. Opadł na rozciągnięty pod nim koc i zapadł w niespokojny sen, pełen koszmarów i wizji...
A jednak...
Wygrali.

linkujlinkuj : :